Chodź ze mną do krainy szczęśliwości cz. 1
Za oknem było już ciemno. Wręcz bardzo ciemno. Czas ruszać, uznałem. I się przy tym zdrowo pospieszyć. Wiedziałem, że dostanę w beret za chodzenie nocą, ale nie mogłem zostać w tym domu. Za dużo się tu plątało skrzatów domowych wieczorami. Jeszcze by mi buty ze złości schowały, że nie wyszedłem kiedy miałem to zrobić. Wstałem z łóżka pośpiesznie. Rzuciłem w kąt trochę ciastek. To powinno obłaskawić ubożęta. Na jakiś czas. O oswojeniu ich na dłuższą metę, na obecną chwilę nie ma co myśleć. Trzeba tu spędzać jak najwięcej czasu i im przynosić prezenty, aż do zakończenia przeprowadzki. A do tego czasu nocować u Iłka. Ubrałem buty, stojące zaraz obok walniętej byle gdzie kurtki, uprzednio ją zabierając. Wyszedłem z chaty z pełną determinacją, żeby nie iść do lasu. Wiedziałem co się tam kryło, a strzygi, upiory i banshee, to akurat coś co jeszcze dałoby się znieść. Ten LAS. Tajemne przejście do mitycznej krainy.
Wychodząc, zamknąłem drzwi, choć i tak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jak ktoś tam będzie chciał wejść, to i tak wejdzie. Choć ja osobiście raczej bym nie poczuł takiej potrzeby.
Jednak mimo woli, idąc wąską ścieżynką, czułem jego przyciąganie. Korciło mnie by tam wejść, jak alkoholika korci napicie się. Kolorowe wspomnienia, uparcie przewijały się w moim umyśle. Wciąż i wciąż, jak zapętlony film, odtwarzał wydarzenia z tamtego dnia. Zignorowałem je. Mimo wszystko, wchodzenie tam, to nie jest leciutka wyprawka jak na grzybobranie. Nie mogłem ryzykować, że zginę. Wtedy świat by zalały stworzenia, o których ludzie nie mają bladego pojęcia. Za mało rodzi się Widzących, a zbyt wiele ich umiera, przez tego typu głupoty. Dyplomaci są potrzebni. Lepiej tam nie wchodzić, przynajmniej nie po zmroku.
Westchnąłem. Byłem bardzo zmęczony. Opieranie się chęci by tam pójść było niewyobrażalnie wyczerpujące. W dodatku, trzy godziny ćwierkania mojej dziewczyny, nie uczyniły mnie jakoś specjalnie szczęśliwym. Miałem jej powoli dość. Jak to w ogóle się stało?, zastanowiłem się. Jeszcze nie tak dawno, każda chwila z nią była wręcz utopiona w szczęściu, spijałem każde słowo z jej ust. Głos leczył każdą bolączkę, a teraz wydaje mi się bardziej jakimś skrzekiem wiedźmy. Była dla mnie tak piękna i mądra, a teraz jej uroda i osobowość mnie nudzi. Nie mogę jej znieść. W dodatku związek na odległość nie jest łatwy. Jestem najpierw Dyplomatą, a dopiero później sobą. Ona nawet nie wie o tej części świata, która nie wiąże się z ludzką. Ukrywanie siebie... Oszukiwanie jej, że nic się nie zmieniło... Czy to nie jest zbyt okrutne? Z resztą, czy to w porządku, by wciągać ją w ten cały bajzel? Zwłaszcza, gdy nie jest Widząca?... Mój wzrok znów zawędrował w stronę lasu. Jak magnes, nawet gdy ciężar metalu jest zbyt duży, by go mógł poruszyć, przyciąganie wciąż istnieje. Byle jakie myśli w tajemniczy sposób łączyły się z lasem. Tam... może byłbym w stanie... Poczułem dreszcze na całym ciele i mechanicznie, bez mojej woli lekko zboczyłem z obranego kursu. Taaak, zmiany w relacji z moją dziewczyną, nastąpiły pewnie od czasu wizyty TAM...
Przyspieszyłem kroku. Trzeba było wziąć rower, uznałem, czując coraz większe zdenerwowanie. W powietrzu wisiała ta niezwykła atmosfera, niepowtarzalna. Taka, jaką się czuje na chwilę przed burzą. Burza... ,,The Tempest'' Williama Shakespeare'a. ,,Świat wyszedł z orbit, i mnież los srogi, każe prostować jego błędne drogi'', przypomniałem sobie cytat z szkoły. Był to gorzki i ironiczny hymn Dyplomatów. Zostaliśmy wybrani i jednocześnie przeklęci, uznali kiedyś moi koledzy po fachu. Jaka jest wartość w czymś co Cię unieszczęśliwia, wyklucza i nie możesz się tego wyprzeć?
Zaraz coś wylezie z tego przeklętego lasu. Oby nie ona... W oddali zamajaczył dom mojego przyjaciela. Ulga. Wygląda na to, że ta podróż minie spokojnie. Jak raz. Przekląłem w myślach swoją głupotę. Iść w nocy obok tego lasu? To już nawet nie była głupota. Czysty idiotyzm. Raz mi się udało uciec, ale nie jest pewnym, że i teraz się uda. Trzeba było słuchać Duszków Leśnych, kiedy mi zabraniały iść gdzieś nocą, po przeprowadzce na Ruś.
Nagle, usłyszałem szelest. Stanąłem jak wryty. Wilki? Oby wilki. Błagam, proszę o wilki. Rozejrzałem się w panice. Nic. W krzakach się coś poruszyło. Jestem tego pewien. Spiąłem się i wlepiłem wzrok w roślinę. Z zarośli wyłoniła piękna naga kobieta. Była w połowie zakryta przez rośliny. Dorodną sylwetkę okrywały ciemne włosy, okrywające skromnie pełne piersi. Jej złote oczy błyszczały w ciemności. Łono zakrywała roślinność. Policzki mnie zapiekły od wstydu, ale mimo to nie mogłem od niej oderwać wzroku. Gorycz. Miałem wrażenie, że zdradzam swoją dziewczynę, którą przecież kocham. Gdy uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i uwodzicielsko, zaczęło we mnie narastać podniecenie i pożądanie. Kocham? Jednak, chwilę później krew mi odpłynęła z twarzy. Zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia. Przede mną stała rusałka. Niestety, było już za późno na ucieczkę. Zostałem uwięziony przez te piękne i pełne życia oczy. Dane mi było umrzeć tej nocy.
Uśmiechnęła się słodko i wesoło podskakując ruszyła do lasu. Zahipnotyzowany poszedłem za nią. Mój wzrok był jak przykuty betonem. Usłyszałem szelest własnych butów po suchych wczesnojesiennych liściach, ale nawet nie zauważyłem kiedy pokonałem tą drogę. Liczyła się tylko ona. Kocham...?! W oddali zamajaczyło światło z lampionów, połączonych kwitnącym bluszczem i chwastami. Uczta, stoły wypełnione po brzegi jedzeniem. Jabłka, wiśnie, winogrona, śliwki, żurawina, pomidory, ogórki i wiele innych warzyw. Surowe mięso oprawione różnymi liśćmi, miętą. Wina, soki, woda i wiele innych w drewnianych, srebrnych i złotych pucharach. Satyry i Panowie z różnorakimi instrumentami, bębnami, fletami, harfami, lutniami i fujarkami. Wielka, kamienna brama z runami, w kształcie łuku zachęcająco migotała. Brama do Tír na nÓg. Śpiewy, tańce. Jazgot. Tłumy pięknych kobiet, niektórych nagich, niektórych odzianych w piękne jaśniejące, migoczące, złote, ale skąpe szaty. Wokół radośnie latały świetliki, błędne ogniki i Duszki Leśne. Podli zdrajcy, przemknęło mi przez myśl, choć nie mogłem ich obwiniać. Ostrzegały. Wróżki radośnie zapiszczały zwiastując nowego towarzysza. Na nowo rozgorzała lekko przycichła już muzyka. Rozległ się skoczny śpiew. Natychmiast poddałem się urokowi melodii. Moje serce podskakiwało z ekscytacji i podniecenia. Byłem wypełniony szczęściem od stup do głów, jakbym wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi.
= Sha ta co ti oh scum ne rivna
Sha ta co ti oh nugga Tír na nÓg
Sha ta co ti oh scum ne rivna
Nug a Tír na nÓg
Chwyciłem w objęcia pierwszą lepszą rusałkę i zacząłem z nią tańczyć. Byłem oczarowany jej pięknem. Czarne oczy błyskały w moją stronę nieziemskim blaskiem. Zatracałem się w nich. Nie chciałem stąd odejść. Potknąłem się. Mimo wszystko, wciąż byłem kiepskim tancerzem. Istota upadła wraz ze mną i dziko się roześmiała. Ja wraz z nią.
- Od brzegów poprzez starożytną mgłę
Będziesz nosił znak mojego magicznego pocałunku
Bądź gotowy do drogi, zabiorę cię do domu,
Do wiecznej szczęśliwości - zaśpiewała.
Jej twarz powoli się zbliżała. Ponętne usta kusiły mnie nieludzko. Nieludzko. Chwyciłem się tej myśli. To nie jest człowiek. Otrzeźwiałem odrobinę. Złapałem ją za ramiona i przeturlałem się z nią, tym razem jednak będąc na górze.
- Żwawyś - błysnęła złym uśmiechem, chyba odrobinę ją rozdrażniłem. - Tír na nÓg, och, wyjdź poza pradawna mgłę
Tír na nÓg, och, chodź ze mną do Tír na nÓg!
Ucałowałem ją w czoło. Jej zapach... Och! Pachnie miodem i lasem. Pierwotne instynkty obudziły się we mnie, zapragnąłem więcej. Dużo więcej. Natychmiast. Nie chcę jej zostawić. Myśl, że ją muszę opuścić, łamała mi serce. Tęsknota, zabiera mi oddech, choć jeszcze ją mam blisko. Jednak wiedziałem, że to kłamstwo. Zwykłe opary narkotyków. Powtarzałem to w myślach, jak mantrę, ale i tak nie było mi choć odrobinę lżej.
- Chodź ze mną i bądź mój, kochanie
Zostań i złam mi serce.
- Moja droga, ty mi łamiesz serce. Nie każ mi opuszczać mych bliskich, choć miłuję cię najbardziej w świecie, mam swoje obowiązki.
Oczy zaszły jej fałszywymi łzami. A może szczerymi...? Rozległy się syki i jęki. To nie argument. Nie dla nich. Muzyka urwała się ze zgrzytem, a ja poczułem że opuszcza mnie przymus tańca, a ogarnia groza. Czas na posiłek, pomyślałem sarkastycznie. Atmosfera natychmiast się zmieniła. Już nie było miło i wesoło. Fauny zniknęły, ulatniając się razem z ognikami, a rusałki zmieniły się nie do poznania. Iluzja opadła. Teraz, gdy widać ich prawdziwe oblicze, jedyne o czym myślą, to twoja krew. Pragną zabić.
Bez migotliwego światła, wszystko wydawało się zielone i złowieszcze. Ciepły wcześniej las, wręcz zapraszający do zabawy w swojej świeżości, stał się złowrogi i obcy. Drzewa jakby się pochylały, by ukazać okrutny uśmiech.
- Synu Ilofroda, zdychaj w męczarniach w imię Conanna, naszego pana! - zawyły.
Miałem nóż na gardle. Nie było jak uciec przed tymi przerażająco szybkimi istotami. Nagle, okazało się, że drzewa rzeczywiście się pochylają. To były enty. Wrzasnąłem gdy ruchome drzewo owinęło swoją potężną gałąź wokół mojej talii. Drugą odepchnęło mające ewidentnie mordercze intencje rusałki. A przynajmniej część z nich. Chyba było po mojej stronie. Albo chciało mnie ukatrupić bez ich pomocy. Ziuuu. Poczułem, że frunę. Rzuciło mną!
- Aaaaa! - rozwrzeszczałem się na dobre.
Jestem bardzo poważnym Dyplomatą. Poważnie.
Złapał mnie następny ent i odstawił na ścieżkę, mniej więcej w miejscu z którego zboczyłem. Ukłoniłem się pośpiesznie, mając galaretę zamiast nóg. Nigdy nie byłem dobry w mowie Najstarszej, ale doskonale zrozumiałem o co chodziło gdy drzewo lekko zastrzygło liśćmi i popchnęło mnie ku mojemu pierwotnemu celowi. Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Pognałem ile sił w nogach, chcąc być wszędzie tylko nie tu.
Ta noc, jest po prostu okropna.
~~
Witam, oto pierwszy rozdział :)
Nie chcę Państwa zrazić, ale najbardziej motywujące są komentarze (albo demotywujące...), więc byłabym wdzięczna, za choćby ,,jest ok''. Zrobię też sondę, w której wystarczy kliknąć, to co Państwo czują odnośnie tej historii. Bardzo bym o to prosiła...
Liczę na Państwa sugestie, odnośnie tego, lub innych opowiadań (które powstaną)
Pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas!
Wychodząc, zamknąłem drzwi, choć i tak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jak ktoś tam będzie chciał wejść, to i tak wejdzie. Choć ja osobiście raczej bym nie poczuł takiej potrzeby.
Jednak mimo woli, idąc wąską ścieżynką, czułem jego przyciąganie. Korciło mnie by tam wejść, jak alkoholika korci napicie się. Kolorowe wspomnienia, uparcie przewijały się w moim umyśle. Wciąż i wciąż, jak zapętlony film, odtwarzał wydarzenia z tamtego dnia. Zignorowałem je. Mimo wszystko, wchodzenie tam, to nie jest leciutka wyprawka jak na grzybobranie. Nie mogłem ryzykować, że zginę. Wtedy świat by zalały stworzenia, o których ludzie nie mają bladego pojęcia. Za mało rodzi się Widzących, a zbyt wiele ich umiera, przez tego typu głupoty. Dyplomaci są potrzebni. Lepiej tam nie wchodzić, przynajmniej nie po zmroku.
Westchnąłem. Byłem bardzo zmęczony. Opieranie się chęci by tam pójść było niewyobrażalnie wyczerpujące. W dodatku, trzy godziny ćwierkania mojej dziewczyny, nie uczyniły mnie jakoś specjalnie szczęśliwym. Miałem jej powoli dość. Jak to w ogóle się stało?, zastanowiłem się. Jeszcze nie tak dawno, każda chwila z nią była wręcz utopiona w szczęściu, spijałem każde słowo z jej ust. Głos leczył każdą bolączkę, a teraz wydaje mi się bardziej jakimś skrzekiem wiedźmy. Była dla mnie tak piękna i mądra, a teraz jej uroda i osobowość mnie nudzi. Nie mogę jej znieść. W dodatku związek na odległość nie jest łatwy. Jestem najpierw Dyplomatą, a dopiero później sobą. Ona nawet nie wie o tej części świata, która nie wiąże się z ludzką. Ukrywanie siebie... Oszukiwanie jej, że nic się nie zmieniło... Czy to nie jest zbyt okrutne? Z resztą, czy to w porządku, by wciągać ją w ten cały bajzel? Zwłaszcza, gdy nie jest Widząca?... Mój wzrok znów zawędrował w stronę lasu. Jak magnes, nawet gdy ciężar metalu jest zbyt duży, by go mógł poruszyć, przyciąganie wciąż istnieje. Byle jakie myśli w tajemniczy sposób łączyły się z lasem. Tam... może byłbym w stanie... Poczułem dreszcze na całym ciele i mechanicznie, bez mojej woli lekko zboczyłem z obranego kursu. Taaak, zmiany w relacji z moją dziewczyną, nastąpiły pewnie od czasu wizyty TAM...
Przyspieszyłem kroku. Trzeba było wziąć rower, uznałem, czując coraz większe zdenerwowanie. W powietrzu wisiała ta niezwykła atmosfera, niepowtarzalna. Taka, jaką się czuje na chwilę przed burzą. Burza... ,,The Tempest'' Williama Shakespeare'a. ,,Świat wyszedł z orbit, i mnież los srogi, każe prostować jego błędne drogi'', przypomniałem sobie cytat z szkoły. Był to gorzki i ironiczny hymn Dyplomatów. Zostaliśmy wybrani i jednocześnie przeklęci, uznali kiedyś moi koledzy po fachu. Jaka jest wartość w czymś co Cię unieszczęśliwia, wyklucza i nie możesz się tego wyprzeć?
Zaraz coś wylezie z tego przeklętego lasu. Oby nie ona... W oddali zamajaczył dom mojego przyjaciela. Ulga. Wygląda na to, że ta podróż minie spokojnie. Jak raz. Przekląłem w myślach swoją głupotę. Iść w nocy obok tego lasu? To już nawet nie była głupota. Czysty idiotyzm. Raz mi się udało uciec, ale nie jest pewnym, że i teraz się uda. Trzeba było słuchać Duszków Leśnych, kiedy mi zabraniały iść gdzieś nocą, po przeprowadzce na Ruś.
Nagle, usłyszałem szelest. Stanąłem jak wryty. Wilki? Oby wilki. Błagam, proszę o wilki. Rozejrzałem się w panice. Nic. W krzakach się coś poruszyło. Jestem tego pewien. Spiąłem się i wlepiłem wzrok w roślinę. Z zarośli wyłoniła piękna naga kobieta. Była w połowie zakryta przez rośliny. Dorodną sylwetkę okrywały ciemne włosy, okrywające skromnie pełne piersi. Jej złote oczy błyszczały w ciemności. Łono zakrywała roślinność. Policzki mnie zapiekły od wstydu, ale mimo to nie mogłem od niej oderwać wzroku. Gorycz. Miałem wrażenie, że zdradzam swoją dziewczynę, którą przecież kocham. Gdy uśmiechnęła się do mnie zachęcająco i uwodzicielsko, zaczęło we mnie narastać podniecenie i pożądanie. Kocham? Jednak, chwilę później krew mi odpłynęła z twarzy. Zdałem sobie sprawę z kim mam do czynienia. Przede mną stała rusałka. Niestety, było już za późno na ucieczkę. Zostałem uwięziony przez te piękne i pełne życia oczy. Dane mi było umrzeć tej nocy.
Uśmiechnęła się słodko i wesoło podskakując ruszyła do lasu. Zahipnotyzowany poszedłem za nią. Mój wzrok był jak przykuty betonem. Usłyszałem szelest własnych butów po suchych wczesnojesiennych liściach, ale nawet nie zauważyłem kiedy pokonałem tą drogę. Liczyła się tylko ona. Kocham...?! W oddali zamajaczyło światło z lampionów, połączonych kwitnącym bluszczem i chwastami. Uczta, stoły wypełnione po brzegi jedzeniem. Jabłka, wiśnie, winogrona, śliwki, żurawina, pomidory, ogórki i wiele innych warzyw. Surowe mięso oprawione różnymi liśćmi, miętą. Wina, soki, woda i wiele innych w drewnianych, srebrnych i złotych pucharach. Satyry i Panowie z różnorakimi instrumentami, bębnami, fletami, harfami, lutniami i fujarkami. Wielka, kamienna brama z runami, w kształcie łuku zachęcająco migotała. Brama do Tír na nÓg. Śpiewy, tańce. Jazgot. Tłumy pięknych kobiet, niektórych nagich, niektórych odzianych w piękne jaśniejące, migoczące, złote, ale skąpe szaty. Wokół radośnie latały świetliki, błędne ogniki i Duszki Leśne. Podli zdrajcy, przemknęło mi przez myśl, choć nie mogłem ich obwiniać. Ostrzegały. Wróżki radośnie zapiszczały zwiastując nowego towarzysza. Na nowo rozgorzała lekko przycichła już muzyka. Rozległ się skoczny śpiew. Natychmiast poddałem się urokowi melodii. Moje serce podskakiwało z ekscytacji i podniecenia. Byłem wypełniony szczęściem od stup do głów, jakbym wreszcie znalazł swoje miejsce na ziemi.
= Sha ta co ti oh scum ne rivna
Sha ta co ti oh nugga Tír na nÓg
Sha ta co ti oh scum ne rivna
Nug a Tír na nÓg
Chwyciłem w objęcia pierwszą lepszą rusałkę i zacząłem z nią tańczyć. Byłem oczarowany jej pięknem. Czarne oczy błyskały w moją stronę nieziemskim blaskiem. Zatracałem się w nich. Nie chciałem stąd odejść. Potknąłem się. Mimo wszystko, wciąż byłem kiepskim tancerzem. Istota upadła wraz ze mną i dziko się roześmiała. Ja wraz z nią.
- Od brzegów poprzez starożytną mgłę
Będziesz nosił znak mojego magicznego pocałunku
Bądź gotowy do drogi, zabiorę cię do domu,
Do wiecznej szczęśliwości - zaśpiewała.
Jej twarz powoli się zbliżała. Ponętne usta kusiły mnie nieludzko. Nieludzko. Chwyciłem się tej myśli. To nie jest człowiek. Otrzeźwiałem odrobinę. Złapałem ją za ramiona i przeturlałem się z nią, tym razem jednak będąc na górze.
- Żwawyś - błysnęła złym uśmiechem, chyba odrobinę ją rozdrażniłem. - Tír na nÓg, och, wyjdź poza pradawna mgłę
Tír na nÓg, och, chodź ze mną do Tír na nÓg!
Ucałowałem ją w czoło. Jej zapach... Och! Pachnie miodem i lasem. Pierwotne instynkty obudziły się we mnie, zapragnąłem więcej. Dużo więcej. Natychmiast. Nie chcę jej zostawić. Myśl, że ją muszę opuścić, łamała mi serce. Tęsknota, zabiera mi oddech, choć jeszcze ją mam blisko. Jednak wiedziałem, że to kłamstwo. Zwykłe opary narkotyków. Powtarzałem to w myślach, jak mantrę, ale i tak nie było mi choć odrobinę lżej.
- Chodź ze mną i bądź mój, kochanie
Zostań i złam mi serce.
- Moja droga, ty mi łamiesz serce. Nie każ mi opuszczać mych bliskich, choć miłuję cię najbardziej w świecie, mam swoje obowiązki.
Oczy zaszły jej fałszywymi łzami. A może szczerymi...? Rozległy się syki i jęki. To nie argument. Nie dla nich. Muzyka urwała się ze zgrzytem, a ja poczułem że opuszcza mnie przymus tańca, a ogarnia groza. Czas na posiłek, pomyślałem sarkastycznie. Atmosfera natychmiast się zmieniła. Już nie było miło i wesoło. Fauny zniknęły, ulatniając się razem z ognikami, a rusałki zmieniły się nie do poznania. Iluzja opadła. Teraz, gdy widać ich prawdziwe oblicze, jedyne o czym myślą, to twoja krew. Pragną zabić.
Bez migotliwego światła, wszystko wydawało się zielone i złowieszcze. Ciepły wcześniej las, wręcz zapraszający do zabawy w swojej świeżości, stał się złowrogi i obcy. Drzewa jakby się pochylały, by ukazać okrutny uśmiech.
- Synu Ilofroda, zdychaj w męczarniach w imię Conanna, naszego pana! - zawyły.
Miałem nóż na gardle. Nie było jak uciec przed tymi przerażająco szybkimi istotami. Nagle, okazało się, że drzewa rzeczywiście się pochylają. To były enty. Wrzasnąłem gdy ruchome drzewo owinęło swoją potężną gałąź wokół mojej talii. Drugą odepchnęło mające ewidentnie mordercze intencje rusałki. A przynajmniej część z nich. Chyba było po mojej stronie. Albo chciało mnie ukatrupić bez ich pomocy. Ziuuu. Poczułem, że frunę. Rzuciło mną!
- Aaaaa! - rozwrzeszczałem się na dobre.
Jestem bardzo poważnym Dyplomatą. Poważnie.
Złapał mnie następny ent i odstawił na ścieżkę, mniej więcej w miejscu z którego zboczyłem. Ukłoniłem się pośpiesznie, mając galaretę zamiast nóg. Nigdy nie byłem dobry w mowie Najstarszej, ale doskonale zrozumiałem o co chodziło gdy drzewo lekko zastrzygło liśćmi i popchnęło mnie ku mojemu pierwotnemu celowi. Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Pognałem ile sił w nogach, chcąc być wszędzie tylko nie tu.
Ta noc, jest po prostu okropna.
~~
Witam, oto pierwszy rozdział :)
Nie chcę Państwa zrazić, ale najbardziej motywujące są komentarze (albo demotywujące...), więc byłabym wdzięczna, za choćby ,,jest ok''. Zrobię też sondę, w której wystarczy kliknąć, to co Państwo czują odnośnie tej historii. Bardzo bym o to prosiła...
Liczę na Państwa sugestie, odnośnie tego, lub innych opowiadań (które powstaną)
Pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas!
Komentarze
Prześlij komentarz